14:35

Wakacyjne Stories, czyli Hiszpania, mewia kupa i miesiąc bez telefonu!

Wakacyjne Stories, czyli Hiszpania, mewia kupa i miesiąc bez telefonu!
Jako, że do końca wakacji zostały 2 tygodnie, a ja nie mam zbytnio nic na ten czas zaplanowanego, postanowiłem napisać posta, który podsumuje moje "podróże", a przede wszystkim to co podczas nich mi się przytrafiło. Oczywiście nie zabraknie odpowiedzi na pytania z tytułu, bo nie powiem, że szczególnie to drugie z nich na pewno zapadnie mi w pamięć. A, więc zapnijcie pasy i przygotujcie się na ekscytujące opowieści z życia!


Koniec Czerwca
Zacznę od tego, że wakacje rozpocząłem z dobrym nastawieniem, co w moim przypadku stanowi nie lada wyczyn, ale tym razem naprawdę nawiedziło mnie coś pokroju nadziei. Chyba właśnie, dzięki temu w dzień zakończenia roku spotkało mnie coś bardzo miłego.
Mimo, że jakimś ogromnym fanem Simsów nie jestem, nie mogę również powiedzieć, że nie pałam do nich sentymentem. Śledzę losy serii na różnych portalach i gdy tylko usłyszałem - Cztery Pory Roku nadchodzą! - wiedziałem, że muszę je mieć. Premiera zbiegła się właśnie z ostatnim dzwonkiem, przez co praktycznie od razu po przydługiej akademii udałem się z przyjaciółką do Media Expert. Czemu tam? Oferowali oni bowiem przez weekend promocję "5zł za każdą 5 na świadectwie i 6zł za każdą 6". Haczyk tkwił jednak w tym, że minimalna wartość zakupów, przy których można było z promocji skorzystać wynosiła 200zł. Sam dodatek kosztował 120zł. A moja zniżka 85zł. Stąd właśnie musiałem znaleźć kogoś, z kim mógłbym dokonać takiego sprytnego "ruchu". Przez dobrą godzinę czaiłem się na ludzi z Oliwką. Potencjalnych "wspólników" przechodziło kilka, lecz niestety albo wychodzili ostatecznie z pustymi rękoma, albo byli tak zajęci rozmawianiem przez telefon, że nie zauważyli, kogoś kto stoi obok nich i ewidentnie ma jakiś problem :) No i jeszcze nie zawsze mieli rzeczy za 80zł. Chciałem nawet dać komuś zarobić dyszkę tzn. dać mu 50zł no i na czysto miałby całe 15zł. Ale z drugiej strony cieszę się, że nikt wcześniej się nie trafił, bo naprawdę na to co mnie spotkało warto było czekać.
W pewnym momencie przy kasie ustawiła się spora kolejka, a ja korzystając z okazji, podchodziłem i pytałem się, czy ktoś nie zechciałby wyciągnąć do mnie pomocnej dłoni, ale jak już możecie się spodziewać 3 osoby powiedziały "nie bardzo". Czwarta osoba miała coś, ale nie za 80zł i na dodatek okazała się chyba jakąś moją rodziną. Do tej pory nie wiem kogo spotkałem, ale kobieta zaczęła się pytać o mojego dziadka, wcześniej pytając, czy ją kojarzę. Odpowiedziałem, że tak i myślałem, a wręcz byłem pewien na 70%, że to koleżanka mamy. W każdym bądź razie, do tej pory nie wiem kto przede mną stał. I właśnie podczas rozmowy z kandydatką nr 4, odezwała się absolutnie wspaniała kandydatka nr 5. Widocznie podsłuchiwała moją rozmowę z poprzednią tajemniczą osobą, ponieważ od razu zaproponowała pomoc. Ucieszyłem się ogromnie wiedząc, że w końcu zakończę cierpienia przyjaciółki, która czekała na mnie stojąc 1.5h. Chociaż w końcu i tak usiadła na wykładzinie. W każdym bądź razie stojąc grzecznie z tą cudowną panią w żółtej sukience (tylko tyle niej zapamiętałem haha), niczym jej synek, zacząłem wyciągać pieniądze z portfela. Ona natomiast odezwała się stanowczy głosem - "nie trzeba" i zaczęła zamykać mi moją sakwę (no kurde nie wiem jak inaczej zastąpić portfel, mały skarbiec chyba też nie brzmi dobrze :D). Nie ukrywam - poczułem się głupio, bo dlaczego ktoś zupełnie obcy miałby płacić za moje "przyjemności". 35 złoty piechotą nie chodzi, a przynajmniej rzadko, bo kiedyś byłem świadkiem znalezienia przez kogoś całej 20. W każdym bądź razie musiałem pogodzić się, że los obdarzył mnie tego dnia szczęściem, ale to szczęście okazało się być również zaufaniem. Przy kasie bowiem ekspedientka oznajmiła - "No słuchajcie to nie jest takie hop-siup, muszę wszystko wpisać do systemu, to potrwa". Niestety pani się śpieszyło, więc już powoli straciłem nadzieję, że ta transakcja dojdzie do skutku. Ale wtem, nieznajoma dała mi 200zł i powiedziała, bym zapłacił oraz zaczekał na nią z resztą, bo musi gdzieś szybko podjechać. A ja już w tamtym momencie miałem takie - "BOŻE KOCHAM PANIĄ". Bo nie chodzi o to, iż pomimo wszystkiego chciała mi pomóc, ale o zaufanie jakim mnie obdarzyła. Przecież mogłem sobie wyjść z tego sklepu czy coś. No nie wiem, lecz zdecydowanie było to wspaniałe uczucie. Koniec w końców otrzymałem mój dodatek, a do reszty dołożyłem 30 zł, bo jednak czułem się nadal trochę głupio. Pani zgodnie z obietnicą wróciła po 20 min, a ja jej jeszcze raz ogromnie podziękowałem, a nasze drogi się rozeszły. Taka głupia rzecz jak Simsy, poprawiła mi opinie o ludziach na długi czas. Chciałbym, żeby takich jak ona było więcej. Świat na pewno by na tym zyskał.
A jeśli chodzi o moją opinię na temat dodatku - za 30 zł, jeśli ktoś jest fanem i dużo pogrywa warto, w przeciwnym razie, nie bardzo. Mimo, że i tak uważam to rozszerzenie za jedno z ciekawszych. No, ale nie ważne. Prawdopodobnie to i tak ostatnia rzecz z Simsów jaką kupiłem, ze względu na to, że zbieram pieniądze na P20 Pro, także mam nadzieję niedługo zamienić moją kolekcję na gotówkę. Dajcie znać, co wy o nim sądzicie lub ogólnie jakie macie doświadczenia z tymi wirtualnymi ludzikami.
Do końca czerwca, raczej nic ciekawego mi się nie przytrafiło. Przez większość czasu w tym miesiącu szukałem kolonii, które to zarezerwowałem ostatecznie na tydzień przed wyjazdem

Lipiec
Na poszukiwaniu idealnej oferty spędziłem naprawdę długo. Chyba zaczęło się w kwietniu, kiedy uznałem z koleżanką na matmie, że w sumie chcielibyśmy pojechać do Londynu. No i się zaczęło przeglądanie stron. Atas, Almatur, EkoTravel, SzarpieTravel, ObozyMlodzieżowe i dużo, dużo więcej. Oczywiście nie robiłem tego codziennie, ale myślę - jakoś raz na tydzień, by być na bieżąco, gdyby coś ciekawego się pojawiło. Ostatecznie jednak okazało się, że problem nie tkwił w ofertach biur podróży, ale w mojej koleżance (nazwijmy ją G), która była rozdarta pomiędzy mną, a swoimi przyjaciółkami. One bowiem miały jechać do Bułgarii z jakimś dziwnym biurem, na które to nie zgadzał się tata G. Teoretycznie wiedziałem jaka jest sytuacja, ale niestety nie przyznała mi jednak wystarczająco wcześnie, że ciągle istnieje cień szansy na zgodę jej ojca i wtedy wybierze wakacje z dziewczynami, lecz dopiero pod koniec maja. Ja ciągle byłem nastawiony, że jadę z nią (sama nawet wysyłała mi jakieś oferty albo odpowiadała na to co jej wysłałem - byśmy szukali czegoś innego), tylko po prostu ciągle nie znaleźliśmy właściwego turnusu, dlatego nie ukrywam, w momencie, w którym się o tym dowiedziałem byłem zły. Jak to jednak ze mną bywa dość szybko mi przeszło, G mnie przeprosiła, a ja jej wybaczyłem, chociaż następnym razem będę ostrożny. Po mojej koleżance, nie chciałem spocząć na przegranym miejscu, więc gorączkowo zacząłem szukać kogoś innego. Za żadne skarby nie dopuszczałem do siebie myśli o pojechaniu samemu. Po prostu - jak mi się wydawało - nie dałbym sobie rady. I tak spędziłem 1.5 miesiąca na ugadywaniu się z kilkoma osobami, z którymi jak możecie się domyślać również nie wyszło. Nadszedł 29 czerwca, a ja cały roztrzęsiony, pod namową siostry oraz mamy zdecydowałem się na Hiszpanię, a dokładnie na tę ofertę (<kliknij). Chęć zobaczenia kawałka świata (oraz LAST MINUTE za 1650zł) wzięła więc górę nad możliwością bezstresowego przeżycia tego czasu w domu.  Zresztą można zwariować siedząc tylko tam i ja jestem świetnym tego przykładam...
Nie będę wam pisał, jak przebiegały przygotowania, bo skupiły się one przede wszystkim na różnego rodzaju drogeriach oraz sklepach. Przecież wszystko mogło się według mojej mamy zdarzyć. No dobra, ja też wolałem być ubezpieczony, ale przyznam, że większość medykamentów oraz jedzenia się nie przydało ;)
Obóz
Dzień 1
Obudziłem się cały w stresie, bolał mnie brzuch, nie miałem ochoty nic jeść - czyli standardowo, jak przed mega trudnym sprawdzianem. Zwyczajnie też wstałem wcześniej, niż ustawiłem sobie budzik. Wyjazd miałem o 11.00, ale musiałem najpierw dojechać do Łodzi, co trwa 40 min. Kurczę, nawet pisząc to teraz robi mi się niedobrze :O. Najbardziej obawiałem się właśnie tych pierwszych chwil, tego wejścia, zapoznania. Po dojechaniu na miejsce przez 20 minut czekałem z tatą jak głupi, bo przyjechaliśmy za wcześnie, przez co myśleliśmy, że busa jeszcze nie ma. Oczywiście sprawdziliśmy z jednej strony, ale na drugą nikomu nie chciało się zbytnio udać. No i jak nietrudno zgadnąć właśnie tam na nas czekano. Chciałem jak najszybciej się pożegnać, wejść i usiąść, tym bardziej będąc w posiadaniu, UWAGA - 2 pełnych toreb, worka oraz plecaka, no i walizki, której całe szczęście na pokład nie musiałem wnosić. Ale tata musiał się swoje zapytać... W końcu udało mi się dostać do środka. Wpadłem z tymi bagażami jak z jakiegoś straganu. Miałem tylko w głowie - boże, co się tu odjaniepawla. Oczywiście to był taki malutki busik i już cały zapełniony, bo wcześniej wsiadała Warszawa no i prawie cała Łódź, a ja byłem ostatni. Obróciłem się tam z trudem 3 razy szukając wolnego miejsca, aż znalazłem - obok starszego chłopaka. W sumie nie zwracałem już nawet na to uwagi, bo nie ukrywam - z tymi moim podręcznymi bagażami byłem większy od trzech kucharek razem wziętych. No, ale kiedy dotarło do mnie gdzie siedzę, przemknęła przeze mnie niepewność z lekkim dreszczykiem. No kurde, na co dzień nie gadam z chłopakami, bo nie potrafię. A wiedziałem, że to raczej nie będzie wyjątek od tej zasady, których w moim mieście jest niewiele, a ja znam jednego. O dziwo na początku nie okazał się taki zły, jednak później, po przesiadce do głównego autokaru, włączył się w nim tryb głupkowatego śmieszka. No przedtem też mi podpadał... Wyobraźcie sobie, że włączam serial na telefonie (z napisami ;)), oczywiście mam założone słuchawki. Widzę kątem oka - kurde chyba też chce obejrzeć, bo podgląda, to odchylam mu trochę świata w taki sposób, że ja ledwo ledwo widzę, byleby tylko nie być chamem. Ale wiecie co, nie warto! Po skończonym odcinku mówię do niego - no słabe, nie za bardzo mi się podobało. A on - a o czym to właściwie było? A ja miałem tylko takie "NOSZ JAPIERPAPIER". I zacząłem mu tłumaczyć, po czym otrzymałem wspaniałą, jakże bogatą w jakość odpowiedź: Aaaaha....
Od początku, znaczy odkąd wiedziałem, że pojadę sam, chciałem też w takiej ilości usiąść. Mając dwa siedzenia dla siebie. No i prawie mnie krew zalała kiedy ON (no wiecie ten gościu, co z nim siedziałem) zaproponował mi siedzenie z nim. Głupio mi było odpowiedzieć NIE, chociaż oczywiście chciałem tak zrobić, ale wiecie dlaczego? Nie, nie przez ten serial. Ten osobnik znał bowiem już innego osobnika, bo był z nim tydzień wcześniej na melanżu. A tamten z kolei homosapiens znał kolejnego, który był gotowy z ONEM zawiązać śmieszną znajomość. No i oczywiście wszyscy byli starsi, co dodatkowo dolewało oliwy do ognia. LECZ! Znów życie dało mi szansę, bo co prawda w pierwszym momencie siedzieliśmy chwilę razem, a przed nami siedzieli ci jego znajomi, to szybko, całą tę sytuację obróciłem na moją korzyść. Przed tymi dwoma homo sapiens (znajomymi ONA) były bowiem dwa wolne miejsca. No i ja zręcznie zaproponowałem, że mogą się tam przesiąść a wtedy my będziemy siedzieć oddzielnie i będzie nam wygodnie. W taki właśnie sposób pozbyłem się z najbliższego otoczenia człowieczeństwa :). Tak, wiem. Kolonie są po to, by poznawać ludzi. Ale, ja nie należę do tych co chcą poznać wszystkich. Ja należę do tych co wybierają ludzi wartych poznania. Wracając do pierwszego dnia. Kiedy już cieszyłem się upolowaniem dwóch siedzeń, tym razem życie postanowiło dać mi pstryczka w nos. Byliśmy prawie w komplecie - miały dosiąść się jeszcze tylko dwie osoby. Albo aż dwie osoby, bo wszystkie miejsca były zajęte, a kilka, może kilkanaście osób siedziało samych, w tym ja. No więc było jasne, przynajmniej dla mnie, że kogoś przesiądą do kogoś - oczywiście padło na mnie. Za mną siedział chłopak, i to właśnie jego przeniesiono do mnie. Całe szczęście, że siedziałem od strony okna, a w jednej, całej torbie miałem zapakowaną poduszkę zwykła oraz podróżną, a także olbrzymi, mięciusi koc. Także nie było mi aż tak niewygodnie, jak myślałem, chociaż podczas całej nocy, zmrużyłem może oko na 2-3 godziny. Bez zatyczek, ten czas skróciłby się do 30 min. Ale za nim nadeszła noc, poznałem pierwsze osoby - właściwie pierwszą osobę poznałem przed wyjazdem, jednak się trochę na niej zawiodłem i ogólnie średnio to wyszło... W każdym bądź razie, za mną siedziały te dwie dziewczyny, które sprawiły, że siedziałem chcąc nie chcąc z chłopakiem. Nie mogę powiedzieć o nim nic więcej, niż to, że na śniadanie jadł kulki serowe i nazywał je kulkami mocy, co dla mnie było żenującym popisem przed kolegami. Wracając do dziewczyn. Jak to u mnie bywa, ta znajomość także zaczęła się od jedzenia. Jedna z tych żeńskich homo sapiens (nazwijmy ją J), powiedziała dosyć wyraźnie, że mama zapakowała jej sporo jedzenia i chyba (a raczej na pewno) nie zdoła tego przemielić. Na co ja, wychwytując chwilę i uznając, że nie będzie lepszej okazji odpowiedziałem - Mi też!. W drugiej torbie miałem bowiem samo jedzenie, mnóstwo ciastek, cztery bułki i dużo wody, naprawdę dużo płynów - ale tego akurat nie żałuję, bo picia nigdy za wiele podczas 35 stopniowego upału. Tak się zaczęła nasza krótka znajomość z J, co innego z G, z którą potem praktycznie do końca utrzymywałem kontakt ;D. Wszystko przez to, że nasz autokar wiózł nie tylko jeden hotel, ale dwa - niektórzy wybrali właśnie ten drugi. Wiecie jednak co najbardziej zaskoczyło mnie tego dnia? Toalety za granicą - nie dosyć, że wyposażone w dotyk, a właściwie jego brak, bo wszystko uruchamiało się machając ręką, w każdej bez wyjątku był dobrej jakości biały papier! Szacunek!
 Zobaczcie tylko moją minę po dojechaniu do Poznania


Dzień 2
Monako to absolutnie jedno z najpiękniejszych miejsc w jakich byłem, zaraz po Paryżu. Było tam tak bogato, tak absurdalnie czysto i duszno. Mieliśmy możliwość wykupienia wycieczki do Oceanarium, które była chyba najgorszą atrakcją, jaką mogłem wybrać za 12 Euro. Serio. O wiele lepiej wybrać się do Wrocławia. Wyniosłem z niego tylko zdjęcie podłogi na Insta. Zawiodła mnie ilość okazów, ogólnie ilość wszystkiego. Było tego po prostu mało i nie powodowało to w żadnym stopniu efektu "wow". No, ale nie będę pastwił się dłużej nad tym miejscem. Po wyjściu z niego udaliśmy się do miasta gdzie mieliśmy czas wolny. Starałem się trzymać z poznanymi poprzedniego dnia dziewczynami i kilkoma nowymi osobami. W czasie wolnym zakupiłem taką piękną pocztówkę: (właściwie dwie, ale jedną dałem przyjaciółce)



Naprawdę podbiła ona moje serce od pierwszego momentu, a kosztowała jedyne 1.5 Euro. Tym razem udałem się w samotną przechadzkę po mieście


Następnym punktem był sklep, gdzie wydarzyło się coś, co nieco obniżyło moją opinię o tym państewku. Kupując Pringlesy, dwie małe wody oraz zieloną herbatę, nie przypuszczałbym, że zapłacę za wszystko 12 Euro. Z moich obliczeń wychodziło, że moje zakupy były warte całe 7. A więc zostałem oszukany! Zrobiło mi się odrobinę przykro, ale nie z powodu 5 Euro, a tego, iż wcześniej przepuściłem kogoś w kolejce, a tutaj zostałem ni z tąd ni z owąd ukarany przez życie :( Jedyny plus z tej historii jest taki - przez pół dnia udawałem, że delektuję się wodą z lodowca za 3 Euro, mówiąc jaka to wspaniała oferta ;)
Plaża w Monako jest naprawdę cudowna. Wysypana małymi kamyczkami - czymś pomiędzy żwirem, a wielkimi kamorami. W końcu też, po 1.5 dnia mogłem się umyć. Wspaniałe uczucie :D Na plaży spędziliśmy sporo czasu, choć tak naprawdę w jego połowie, spakowani już w drogę do autokaru, siedzieliśmy na murku, obawiając się burzy, która ostatecznie i tak ominęła to wyjątkowe miejsce.


Wtedy też poznałem O (może nieco wcześniej) i kilka innych osób. Podczas powrotu, spacerowaliśmy promenadą, gdzie odwalało mi niemiłosiernie. Mam tak zawsze, kiedy jestem już po fazie zmęczenie, gdy nic mi się nie chcę. To odwalanie i tak nie odwróciło mojego oczu od jachtów, których było tam na pęczki. Co jeden to lepszy, nowocześniejszy, jeszcze bardziej ekskluzywny. Na koniec dnia, a właściwie na początek kolejnego, bo około godziny 00.00 dotarliśmy do Cannes. Podczas zaledwie godziny w tym mieście zdążyłem je pokochać całym sercem, zresztą zobaczcie te filmiki:



I zdjęcie:



Atmosfer była wspaniała. Chciałem tam zostać. Nie miałem ochoty jechać. Sen mnie w tamtym momencie odpychał, jednak przepełniony wrażeniami około 1 zasnąłem i o dziwo do 6 spałem jak suseł.
Dzień 3
Przyjazd do hotelu obył się bez większych niespodzianek, prócz tego że dzień wcześniej dostałem propozycje "bycia w pokoju". Nie ukrywam, że z początku się w środku ucieszyłem, jednak odpowiedziałem ze stoickim spokojem, iż to przemyślę (nikt nie będzie się nade mną litował!). Oczywiście kilka godzin później wyraziłem aprobatę, bo akurat tych dwóch osobników wydawało się być okey. Ale jak za pewne wiecie - pozory mylą. Po zakwaterowaniu okazało się, że mam do czynienia z homo sapiensami słuchającymi amerykańskiego rapu (dokładnie w kółko 5 piosenek), a na dodatek wieloletnimi przyjaciółmi, przez co czułem się dziwnie, gdy tylko zaczynali się śmiać, a ja nie miałem pojęcia dlaczego.


Zresztą w 90%, nie potrafię zrozumieć z czego śmieją się "chłopcy" (nie cierpię używać tego słowa), więc z drugiej strony nie było dla mnie zaskoczeniem, że z nimi się nie dogadam, a tym bardziej nie nawiążę znajomości. Nasze rozmowy ograniczały się przez cały wyjazd bowiem do spraw kolonijnych i do pożyczania przez jednego z nich suszarki. W swoim pokoju na szczęście spałem tylko przez 4 noce. Dlaczego? Opowiem za chwilę. Tego dnia poszliśmy wieczorem na miasto, a wcześniej "kąpaliśmy" się (kto się kąpał to się kąpał - mnie obrzydzał ilość osób przebywająca na raz, na tak małej powierzchni (jednym słowem-dupa przy dupie) jak basen.
to i tak nie godziny szczytu

Dzień 4 - 10
Hoho, tutaj się działo. Dyskoteki, zabawa, drinki... a nie czekaj. To nie o mnie. Ja prowadziłem spokojny tryb życia, głównie zależało mi na zwiedzaniu i plażowaniu. Przez cały wyjazd, to drugie mi jednak nieco zbrzydło. Dwa razy dziennie chodziliśmy na plażę, znaczy ten drugi raz, można było wybrać basen, ale... No nie. Wolałem już posiedzieć na plaży i pograć w karty, bo opalanie 2x/24h nie wchodziło w grę. Wieczorami natomiast buszowaliśmy na mieście. Przez pierwsze 3 dni. Później zaczynało robić się na nim nudno, dlatego i tak wybieraliśmy plażę. Nocne siedzenie tam, to jedna z najlepszych pór, kiedy można się na żwirek udać. I to zdecydowanie najlepszy kompromis między piaskiem a kamyczkami w Monako. Żwirek jest świetny. Powinien być wszędzie. Chodzenie po nim nie boli, chyba że ma 50 stopni a jednocześnie nie wchodzi nadmiernie na ręcznik (a jeśli już to bez problemu da się go strzepać), ani w inne części ciała :>. Gdy jednak około 23.00 wracaliśmy do hotelu, przestawało być tak różowo. Przynajmniej przez te cztery dni. Myślę, że to idealna pora na pierwszą historię:

Jak to się stało, że pół wyjazdu spałem z dziewczynami?
Wiem jak to brzmi, ale wytłumaczenie jest proste - UWIELBIAM SPAĆ. Praktycznie zawsze i wszędzie mam na to ochotę, ale mój organizm nie pozwala mi na to do końca (może to nawet lepiej :D). Pierwsza noc w moim pokoju, nie była najgorsza, ale też nie najlepsza. Zasnąłem może o 1.30, słysząc rozmowy moich towarzyszy na balkonie, ale PONOWNIE zatyczki uratowały mi tyłek, a właściwie mózg, bo wiecie, że gdy człowiek nie śpi przez 72h to wariuje?! W każdym bądź razie, jeszcze to byłem w stanie zaakceptować, tym bardziej, że śniadania były do 10.00. Lecz z każdą kolejną nocą robiło się gorzej, nie mniej ciekawie, właśnie bardziej, ale gorzej dla mnie. Nie do końca pamiętam co się wydarzyło tej drugiej (może byłem schalny XD, nie no nie byłem, jestem grzecznym chłopcem 😇), ale właśnie przez nią 3 dnia udałem się do dziewczyn, a dokładnie Z i P, z którymi chyba nawiązałem najlepszy kontakt, nie tylko przez spanie 😂 W ich pokoju była również J2 - miła, ale nieco tajemnicza osoba - nie udało mi się jej rozgryźć do dziś. Już 3 dnia myślałem, że udało mi się osiągnąć cel - niestety nie. Nie wiem do końca jak, ale prawdopodobnie pani usłyszała od kogoś, że przebywam poza swoim pokojem - ONIE! I właśnie przez nią zostałem zgarnięty do swojego. Popitalałem znów przez cały korytarz z kocem oraz poduszeczką w ręku. Oczywiście uspokoiła też moich współlokatorów, którzy bali się "przypału"... tacy z nich bohaterzy byli... Tak czy siak ta noc należała do najgorszych. Pani przyszła i poszła. Oni byli i zostali, tak samo jak został upływający czas. Dochodziła 1.30, kiedy odwiedziły nas 3 dziewczyny. O2 (ta którą poznałem przed wyjazdem), X i Y - wszystkie schlane, jedna zasypiała, a wręcz spała podczas tych odwiedzin. Dwie pozostałe wraz z chłopakami wpadły na świetny pomysł grania w karty. Dołączyłem do nich, bo uznałem, że nie mam nic do stracenia. W końcu olśniło je - może jednak wrócimy do siebie, bo już 2.30. I mało brakowało, a by zostały - wydawało im się bowiem, że na korytarzu jest pani. NIE MOGŁEM NA TO POZWOLIĆ! Tak naprawdę wypchnąłem je z tego pokoju zapewniając, że nic im nie grozi - bo tak faktycznie było. No i gdy już myślałem - w końcu! Zgasiłem światło i oznajmiłem, że idę spać, oni zaczęli się (to nad wyrost) kąpać. No dobra niech to robią, ale to trwało wieki. Zanim poszli to się śmiali, śmiali i śmiali. Myślałem, że mnie coś od środka rozsadzi. Ale jakoś udało mi się zmrużyć oko. Było jakoś koło 4.00. 4 dnia wstałem z myślą, że albo stąd ucieknę, albo coś sobie zrobię. Nie ucieknąłem, ani nic sobie nie zrobiłem, ponieważ tego dnia przyjechali do hotelu Portugalczycy. Podczas, gdy wieczorem oglądałem z O, G, P, Z i J2, a właściwie gdy już po spotkaniu włączyliśmy muzykę i zaczęliśmy dzikie dancy, portugalska młodzież, zaczęła wchodzić na nasze piętro i korzystać z tego, że wiele osób było pod wpływem. Paradowali po naszym korytarzu bez koszulek oraz klepali dziewczyny w "tyłki". Wspaniała zabawa! Brawo Portugalia za wychowanie dzieci! Niestety rozczarowała mnie G. Zaczęła do nich wychodzić psując naszą zabawę w pokoju ;( Reszta dziewczyn próbowała ją od tego odciągać przez co wyszły jakieś kwasy i ostatecznie skończyłem w swoim pokoju zaciągnięty tym razem przez ochroniarza (jak zły się musiałem stać przez dobę), drącego się Ewrybady tu deir rums. No i potem nie pamiętam co się wydarzyło, może mój mózg wolał zapomnieć, ale w końcu nadszedł czwartek i noc zbawienia. Właściwie pomogli mi w tym moi współlokatorzy oznajmiając, że dzisiaj będą spać u nas dwie osoby (dwóch samców z pokoju obok). Ja natomiast bez namysłu odpowiedziałem, że idę spać do dziewczyn. No i jak postanowiłem, tak zrobiłem, nie zważając zupełnie na głupie docinki. Roztrzęsiony, umyty (😴) zabrałem z pokoju co moje tj. poduszkę hotelową i moją, koc oraz kilka innych rzeczy. Udałem się najciszej jak się tylko da do P i Z, tłumacząc przy tym pozostałym jak mają do nas pukać - 5 razy. W przeciwnym razie uznajemy, że to pani i nie otwieramy albo chowam się ze wszystkim do pojemnej szafy. Na szczęście ani wtedy, ani nigdy później nikt z "dorosłych" nie zapukał. Oczywiście pozostali zapomnieli "kodu" co skutkowało tym, że kilka razy oberwał w pośpiechu mój mały paluszek. Kończąc już jedną z opowieści - to była najlepsza decyzja całego wyjazdu, by spać u nich.


W końcu się wyspałem i od rana nie musiałem patrzeć na gęby, które nie do końca lubiłem. Mój pokój służył mi jedynie za garderobę i łazienkę. I to nie jest tak, że jeśli nie będę spał to umrę i sieję panikę - jeśli mogę z kimś normalnym spędzić ten czas, chętnie to zrobię, ale też nie codziennie. Te 6h, przynajmniej co dwa dni, w moim przypadku są konieczne. Jeśli tego nie mam staję się smutny. A smutek przeradza się w końcu, w irytację, tym bardziej, jeśli nie masz dostępu do telefonu i nie masz gdzie uciec od rzeczywistości. Myślę, że to dobry moment na kolejną, krótszą historię:


meh mam zalany telefon meh
Wbrew pozorom, nie była to aż dla mnie tak wielka tragedia, ale przechodząc już do rzeczy. Jest poniedziałek. Pierwszy dzień plażowania. Wszystkim nastroje dopisują, uzupełnia to ładna pogoda. Ogólnie idealnie. Rozkładamy się i nabieramy kolorku. Puszczam jakąś muzyczkę, nagrywam snapy - bjutiful morning(← kliknij) Aż w końcu ktoś zaproponował - ej, choćmy się wykąpać. "Spoko, czemu nie!" Wszyscy idą do morza a Szymon co robi? Waha się, czy brać swój wodoodporny telefon. Kurde, no przecież jest WODOODPORNY, co może pójść nie tak. Doganiam moje towarzyszki i wpadam do morza rozchichotany, maczając przy tym z premedytacją swoją super słuchawkę. Wkładam ją do wody, ahh i ohh jak cudownie, wychodzimy na plażę, znowu się powylegiwać. To samo postanowiłem zapewnić LG'kowi. Położyłem go grzecznie na ręczniczku żeby wyschnął. Za momencik włączyłem po raz ostatni na nim muzyczkę i udałem się w relaksik. Po południu jako znów idziemy na plażę. Ewidentnie zbiera się na deszcz. Ale dopiero gdy lujnęło na całego biegniemy wszyscy jak owieczki do hotelu, przeskakując kałużę i niejednokrotnie wkładając stopę w gorącą spływającą po ulicach strumieniami wodę. Co z tego, że miałem parasol - dzieliłem go z P, więc ochraniał nas tylko półowicznie. Przychodzimy do hotelu - kapie z nas woda, ale co tam przecież mam WODOODPORNY TELEFON. Wyjmuję go gdzieś, nie przejmując się czy wysycha, czy nie. Nadchodzi wieczór, umyty w łóżeczku przeglądam fejsbuczka, o mam 20%, podłączam telefon do ładowarki, a tu zdziwko! Wilgotne złączę. Myślę sobie - weź mi tutaj nie odwalaj maniany. Co ja zrobię. Wkładam mu patyczka higienicznego na noc modląc się, by pomógł. A on chuja. Rano, na ostatnich oparach sprawdzam w necie co mogę zrobić - werdykt - brak ratunku. Mówię trudno, chciałeś to masz haj lajf. W czwartek dzwonię do Niebios spytać się o poradę. Matka mówi, wyczytałam w piśmie, wódą przemyj, alkohol wlej. A ja na to, ale mame skąd ja wezmę wódę - poproś wychowawce na pewno majo. A więc idę jak do spowiedzi po alkohol do pokoju bogini, mówię - hejka hejka ma któraś z pani może coś mocniejszego, bo mój przyjaciel jest w potrzebie. A one mi, że nunu nie znajdziesz u nas nic unlegal. Na to ja - no to smutek mnie czeka i wieczne potępienie :(. No dobra koniec już tych żarcików. Stanęło na tym, że w piątek przemyłem złączę zmywaczem i o dziwo naprawdę zadziałało. Niestety ma radość trwała krótko, bo już w sobotę wieczorem, mój Zbigniew ciągle mówił, że mu wilgotno. Właśnie takim sposobem, mam tylko kilka zdjęć (nie no trochę więcej, dzięki O ❤️) No i tyle by było z tej historii. Potem, aż do połowy sierpnia byłem bez telefonu, ponieważ konieczna okazała się wymiana złącza. Choć tak naprawdę  miałem moją starą nokię, jednak nie oszukujmy się, za wiele nie byłem w stanie z nią osiągnąć. W każdym razie teraz a'la porady, dzięki którym udało mi się wytrwać:
1. Uznaj to za coś zdrowego, pomyśl o tym, jak wdzięczne będą ci oczy
2. Zajmij się czymś innym, bo wreszcie masz czas (ja zacząłem ćwiczyć - już 3 tydzień 🏋)
3. Udawaj (lub nie), że czujesz się z tym świetnie i jesteś bardziej szczęśliwy
4. Wyjdź z domu, przejedź się na rowerze, rób wszystko, aby nie myśleć, że musisz sprawdzić sociale
5. Uświadom sobie, co zyskałeś, tracąc telefon
6. Kiedy będzie ci go bardzo brakować - wmawiaj sobie, że już nie długo odzyskasz swój skarb, a on jedynie teraz odpoczywa :D
Najbardziej brakowało mi możliwości zapisania tych cudownych chwil, nie tylko w pamięci mózgu, ale również na fizycznym nośniku. Najmniej natomiast tęskniłem za sprawdzaniem Facebooka - serio, czułem się taki wolny.


Z jednej strony szkoda, że nie mogłem uwiecznić tylu momentów, ale z drugiej ta przerwa dała mi do zrozumienia, że traciłem mnóstwo cennego czasu na coś niepotrzebnego, zaniedbując przy tym wszystko inne np. przyjaciół (bo wiecie, co z tego spotkania, skoro i tak przez dużą ilość czasu siedzicie na telefonie), o których trochę teraz napiszę:

śmiałem się i śmiałem do rozpuku + jaka jest kupa mewy
Dobrze widzicie, pojadę z tym tematem chronologicznie i zacznę od  historii z kupą mewy. Miałem bowiem niepowtarzalną okazję wziąć ją do ręki. Można nawet powiedzieć, że wygrałem na loterii. Stało się to dokładnie tego samego dnia, w którym zamoczyłem telefon. Wieczorkiem poszliśmy na miasto. Dostaliśmy standardowo 2 godziny wolnego czasu. A ja wraz z Z i P uznaliśmy, że świetnie będzie wybrać się nad morze. I rzeczywiście na początku było przyjemnie. Robiliśmy zdjęcia burzy, która znajdowała się od nas już całkiem daleko:







Rozmawialiśmy, śmialiśmy się - jak zwykle miło spędzony czas. Kiedy jednak mieliśmy już się z plaży zbierać P powiedziała: "Ciekawe czy piasek, oj nie przepraszam, żwirek jest mokry" - byliśmy w końcu w butach. Na co ja błyskawicznie zareagowałem kucając i biorąc do ręki dużą garść, czegoś mokrego. Mówię do P: "Ty no zobacz rzeczywiście mokry, nawet bardzo" - wręcz przelewał mi się przez palce. Postanowiłem dać go, a jak się sekundę później okazało ją, do ręki przyjaciółki. Potwierdziła moje zdanie, dopóki coś nie zaczęło, delikatnie mówiąc "walić". No i popadliśmy w totalne załamanie,  połączone z elementami euforią. Szybko uciekliśmy z miejsca cuchnącej zbrodni w poszukiwaniu miejskiego kibelka. Chwilę nam to zajęło, a my ciągle czuliśmy ten niepowtarzalny smród. Jednak tłumaczę to tym, że miałem ogromne szczęście, by akurat przykucnąć w miejscu gdzie mewa postanowiła się załatwić. Biorąc pod uwagę ich ilość w tym nadmorskim mieście, która była oszałamiająco mała. Przynajmniej mam nadzieję na mewę. Bo do końca nie mam pewności kto mógłby wytworzyć taką zieloną maź 😲. No, ale to chyba dobry moment, by przejść dalej.
Nadeszła sobota - dzień finału Mistrzostw Świata. Około godziny 16.30 wybraliśmy się na miasto, by poszukać miejsca do oglądania, co nie było łatwym zadaniem. Praktycznie wszystkie miejscówki zostały pozajmowane w 99%. Nie to jednak jest ciekawe. Ciekawi mnie co sobie myślał mój mózg, śmiejąc się w kółko z Z. Zwijałem się, gdy tylko obróciła do mnie swoją twarz.



Naprawdę nie potrafiłem tego opanować, po prostu musiałem się śmiać. Wyobraźcie sobie, że nie robiłem tego jakoś skrycie tylko dosyć mocno, tak jakby ktoś w kółko opowiadał zabawne historie. W sumie zastanawiam się, czy tego dnia ktoś mi czegoś nie dosypał do lunchu. Moja przypadłość trwała aż do końca meczu - w końcu usiedliśmy w miejscówce, gdzie przez ścianę był Subway (pst! dajcie znać kto dotrwał do tego momentu - dodajcie do swojego komentarza jakąś dziwną emotkę), a obok jakaś restauracyjka z pizzą, lodami i kanapkami. Mam tylko nadzieję, że Z nie ma mi tego za złe. W każdym razie w skali dziwności ma to u mnie pełną 10. Całe szczęście - gdzieś to zniknęło, bo w przeciwnym wypadku chyba bym z tego śmiechu w końcu umarł cały - moje poliki zdążyły to zrobić.
Co ciekawego mi się jeszcze przytrafiło - ahh zupełnie naturalne w moim przypadku rzeczy. Na wycieczce do Tossy miałem upierdzielone spodnie czymś białym, przez co niczym mój dziadek chodziłem z przywiązaną do pasa kataną. Wywróciłem się oraz uderzyłem w każdą część ciała jakieś 50 razy. Zmoczyłem buty chcąc umyć ręce w morzu. Wydałem większość moich pieniędzy na smoothies oraz obżerałem się Doritosami Tex - Mexx, które w mojej opinii są jedną z najlepszych słonych przekąsek jakie kiedykolwiek miałem okazję spróbować. Jeśli nie wierzycie mi, to może przekona Was P, która przez cały wyjazd (no prawie, bo później mieliśmy już dość) obżerała się nimi wraz ze mną 💗 'Skąd wiedziałeś' 💗





moja skromna opinia o Lloret de Mar oraz Hiszpanii, czyli czy Kruszwil miał rację?!
Po pierwsze - halo Hiszpania, gdzie te pyszne słodycze. Ja tu liczyłem na szał ciał, a dostałem jedynie yellow oreos, które były dobre, ale naprawdę spodziewałem się czegoś więcej. To samo tyczy się wszystkiego innego. Nougatem na pewno nie nadrabiasz tego braku w sklepach. Jakieś ciekawe smaki Pringlesów, m&m, haribo, a tu lipa! Jeśli liczycie na coś super, to się pod tym względem zawiedziecie. Nie jestem wielkim fanem hiszpańskiego, ale tamtejsi miejscowi, wydawali się być bardzo miłymi ludźmi. Na pewno weselszymi od Polaków. Mimo to nie chciałbym tam mieszkać. Cały rok, jak na patelni, brak narzekania - ile można żyć bez chmur. Uwielbiam kocyk i deszczową pogodę, także na pewno by mi tego brakowało. Wracając znów do jedzenia - w moim hotelu nie było ono jakoś specjalne (najgorsze były ciasta), ale też nie można powiedzieć, że niedobre. Plasowało się gdzieś po środku, z czego dało się wyróżnić dania bardzo dobre, albo bardzo złe (stąd taka, a nie inna ogólna pozycja). Jedzenie w miejscowych knajpkach, lodziarniach należało natomiast do smacznych. Nie pamiętam sytuacji, w której bym na coś z nich narzekał. W Lloret nabawiłem się też depresji - no kurde, sami ładni ludzie się tam zjechali. Patrzysz na te ciała i myślisz sobie - czym ja jestem. Jeśli więc nie czujecie się do końca ze sobą dobrze, to nie radzę jechać w te strony, bo może Wam się pogorszyć... Teraz trochę o samym Lloret de Mar - nudy. Znaczy nie nudy, ale nic specjalnego. Nie miałem właściwie co do niego żadnych oczekiwań a i tak po tych 8 dniach się troszkę rozczarowałem - wydawało mi się, że już znam całe to miasto. A najciekawszy ze sklepów o dźwięcznej nazwie AleHop odwiedzałem codziennie. Był to typowy sklep z pierdołami, gdzie nie sposób było nie zostawić chociaż dwóch Eurasów. Zostawiłem tam ich trochę więcej:


oczywiście kupiłem tam lampkę, książka to
A ja żem jej powiedziała - Katarzyny Nosowskiej
gdzieś mi się oczy pogubiły


 Jest ładnie, ale polecam tu przyjechać na 4dni, bo więcej, jeśli nie macie możliwości pojechać gdzieś dalej na wycieczki, to strata pieniędzy. Najbardziej jednak śmieszyły mnie te stragany z podróbkami - na każdym była przynajmniej jedna. Na każdym urzędował też sprzedawca potrafiący powiedzieć "Zajebista dziewczyna", "Oryginalne!" oraz "Tanio". Jak widać wiedzą, skąd najłatwiej zyskać klientów. Ale z tego co się orientuje ma to miejsce w większości nadmorskich kurortów. Życie polega tu na 3 czynnościach - plażuj, kupuj, imprezuj - zwiedzania jest tu jak na lekarstwo. Plaży nie można odmówić uroku - brak śmieci, petów i innych ciekawych przedmiotów, a na dodatek czyściutka woda. Nie to co w Polsce... Oni przy nas to pełen przepychu pałac, a my chatka dziadka, jednak tylko w kwestii plaży. Pewnego razu zapuściliśmy się w tereny mieszkalne, gdzie bez trudno można było spotkać coś ohydnego ;/. Ludzie nie żyją tam w luksusie, no może prócz gościa, co kupił sobie zamek i przez to nie można do niego wchodzić 🙂. Ogólnie, tak jak już pisałem, fajnie wpaść na chwilę. Jeśli macie jakieś pytanie to chętnie na nie odpowiem. Moja ocena: 6.5/10 









PS zapomniałem wspomnieć o cenach - nie jest jakoś przesadnie drogo, jak dla mnie w sam raz, ale oczywiście mogło być taniej 😏
Dzień 11
To był chyba najdziwniejszy i najnudniejszy dzień. Od rana się chmurzyło, potem zaczęło padać, wiać, aż temperatura spadła trochę poniżej 25 stopni, tylko po to by po południu wzrosnąć znów do 30. Dzień spędziłem w większości z P. Było bardzo miło - szukaliśmy jakichś rzeczy dla jej rodziny, ale ostatecznie skończyliśmy w McDonaldzie na shake'u oreo, który swoją drogą był całkiem smaczny. Graliśmy tam w karty, a dokładniej w Pasjansa, którego z nudów na tych wakacjach bardzo polubiłem. Cofnąłem się do dzieciństwa, gdy na komputerze zaraz obok Pająka i kosmicznej kulki, znajdował się właśnie on. Później nie robiliśmy nic ciekawego. Było to sztuczne przedłużanie całego wyjazdu. Ostatecznie wsiedliśmy do autokaru około 19. Usiadłem sam, ale po lewej stronie, co uniemożliwiło mi zaśnięcie. Tak właściwie nie wiem co ja w tym autokarze robiłem. Przecież nie miałem telefonu. Nie, ja naprawdę nie wiem. Pamiętam tylko, że trochę grałem w tą grę, którą sam sobie po powrocie zakupiłem. Na podróż jest świetna!






Dzień 12
Tak jak pisałem, nie zmrużyłem oka tej nocy, ani następnej. Ostatniego dnia czekał na nas CanevaWorld, czyli park rozrywki oraz aquapark w jednym. Nie będę się tutaj również rozpisywał, bo właściwie nie ma o czym. Park rozrywki jak park rozrywki. Zaskoczyło mnie tylko to, że po najbardziej hardkorowej atrakcji, po której było mi niedobrze zjadłem żelki i nie zwymiotowałem. AquaPark rozczarował mnie natomiast kolejkami. Naprawdę długimi przez co nie udało mi się skorzystać przynajmniej z połowy atrakcji. Na dodatek musiałem wybulić całe 5 Euro na malutką szafeczkę, która potem zraniła mnie bardzo boleśnie. W sensie nie dokładnie ta, ale inna. Siedziałem bowiem opierając się o nie i gadając. W pewnym momencie podszedł do mnie jakiś gościu i zaczął coś krzyczeć, a ja szybko się podniosłem i z całej siły przyrżnąłem w jego otwarte drzwiczki (otwierało się je wpisując kod w taki terminal, który był na środku każdego rzędu z szafkami). Na całe szczęście, pani pilot miała Octanisept, więc szybciutko pomogła mojej ranie się zagoić, chociaż i tak przez nią jedna z moich bluzek jest naznaczona.



Dzień 13
Powrót do domu! W końcu! Bardzo się cieszyłem po przekroczeniu granicy, czułem się w końcu jak u siebie. Tylko popełniłem jeden poważny błąd. Zamówiłem na stacji kawę - trzeba było ją samemu "zrobić" (poklikać w express). No i uznałem, że w domu dolewam sobie zimnego mleka do kawki i jest taka idealna do picia, to tutaj też je wezmę. Ale niestety, okazało się, że na Orlenie zimne mleko + kawa = chłodne latte. To była zdecydowanie najgorsza kawa w moim życiu, więc nigdy nie popełniajcie podobnego błędu. Najcięższy etap podróży trwał jednak 2.5h, choć wydawało mi się to wtedy wiecznością. Siedziałem ściśnięty w tym busiku (wiózł on nas z Poznania do Łodzi) z moimi UWAGA! tym razem trzema torbami. Jedyną rozrywką jaką miałem była obserwacja jak pani pilot gra w jakąś grę na telefonie albo podsłuchiwanie o czym rozmawia z kierowcą i wychowawcą. Po powrocie do domu zacząłem płakać ze zmęczenie o kolor poduszki, którą kupiłem właśnie w  AleHopie:

Po prostu była zbyt pomarańczowa i do niczego mi nie pasowała. A na dodatek wcisnęła mi ją do rąk P, bo pierwotnie chciałem wziąć rekina. Nie no, naprawdę po dwóch nieprzespanych nocach byłem zmęczony, zły. Oczywiście przeszło mi to już drugiego dnia.

Ahh! To chyba na tyle z mojej samotnej wyprawy do Hiszpanii. Dajcie znać, czy wy również wybraliście się gdzieś samotnie lub może mieliście podobną sytuację do mojej ;) A jeśli byliście w Lloret - koniecznie napiszcie jak wam się podobało. Tymczasem wracam do lipca, bo to dopiero jego połowa :D. Ale bez obaw, nie będę już tutaj aż tak się rozpisywał - nie ma o czym :P

II połowa Lipca
5 dni po powrocie, miałem już zaplanowane wakacje z rodziną. Nie jakieś zagraniczne, pff, Polska moi drodzy, pojechaliśmy w Polskę na całe 8 dni. Powiem wam, że nie mam co ciekawego opowiadać. Musiałem spać w jednym łóżku z moją siostra. Mieszkaliśmy w mieszkaniu wujka nad morzem. Każdy dzień wyglądał praktycznie tak samo. Budziliśmy się, jedliśmy śniadanie, szliśmy na plażę, później na obiad, chwilę siedzieliśmy w domu, uciekaliśmy z niego na spacer i lody (bo każdy ruch w tym zamkniętym pomieszczeniu powodował spocenie), a na koniec dnia na zachód słońca. I tyle. Nic więcej nie mam do dodania, prócz pragnienia wyciągnięcia maskotki z automatu, na które wydałem przez to 15 zł. Oczywiście pluszaka nie dostałem ;0

Sierpień
Spotkania, spotkania i jeszcze raz spotkania. Jako, że przez cały lipiec byłem poza domem, nie widziałem się ze znajomymi. Nadeszła w końcu pora na nadrobienie zaległości w tej kwestii. Miejscem, gdzie ludzie rozmawiają w moim "mieście" jest, no ciekawe czy zgadniecie... McDonald! Chodzą tam wszyscy, począwszy od dzieci, (które w tych czasach dziećmi przestają być zatrważająco szybko, znaczy przestają zachowywać się jak dzieci. Przykład? Na moim osiedlu często widuje gang słuchający rapu oraz klnący na prawo i lewo. Średnia wieku 8 lat.) skończywszy na osobach 50+. A mieli otworzyć KFC! Chociaż można byłoby wybrać :( Oprócz chodzenia do tej wykwintnej restauracji, jeżdżę mnóstwo rowerem, co uważam za jedną z najprzyjemniejszych aktywności fizycznych na całej planecie.
Na koniec posta, który wyszedł mi dosyć przydługi, opowiem jedną historyjkę pt. Jak to jest mieć szczęście. No dobrze, zacznijmy. Pewnego razu umówiłem się z niejaką G. Ale niestety jak to zawsze bywa, gdy opuszczam moją jamę zaczyna padać, grzmieć, wiać, jednym, brzydkim słowem "Piździ". Jednak żadna pogoda mnie nie powstrzyma. Wyciągnąłem z piwnicy rower, wsiadam z nim razem z parasolką w dłoni i jadę. Otwieram drzwi, wyjeżdżam - no kurde nie pada. I tu teraz odwaliłem. Jadąc, próbuję złożyć parasolkę, puszczam więc kierownicę, przekonany o swoich zdolnościach jeździeckich. A tu jeb! Upadam. Dupsko mnie rozbolało, ale no na środku ulicy nie będę leżał i prosił o pomoc. Wczołguję się na chodnik z rowerem. Powoli wstaję i składam nieszczęsną parasolkę. Wsiadam na rower i sobie myślę - albo mam wstrząśnienie mózgu albo mam wykrzywioną kierownicę. Zatrzymuję się, patrzę. Nie no ni chuja wykrzywiona w trzy dupy. Patrzę na zegarek - oczywiście, jakby inaczej, jestem spóźniony. Trudno, jadę, najwyżej się zabiję. Nagle zza roku wyjeżdża wybawca. Spogląda na mnie z politowaniem i mówi - za daleko to chyba nie dojedziesz. A ja się go pytam czy chciałby mi pomóc - no kurde, wręcz zeskoczył z tego roweru. Chyba spotkałem jakiegoś pasjonata - wszystkie narzędzia ma ze sobą. Patrzy, ogląda, myśli - co tu się odwaliło. *nie przyznałem się do mojego małego wypadku*. W końcu każe mi przytrzymać koło i nastawia mi tą kierownicę. Trochę mi się spieszy, ale on teraz zaczyna patrzeć na miernik trasy, czy coś takiego XD. No i próbuje naprawić, bo nie działa. Ogląda każdy element, a ja stoję i się patrzę głupio. W końcu wypuścił mnie z tego zakładu i pozwolił się oddalić. Ale! Ten incydent pozwolił mi właśnie naprawić rower G, która wyjeżdżając z MC wywaliła się dokładnie tak samo jak ja. Nie no wjechała chyba w latarnię, ze mną aż tak źle nie jest. Także po raz kolejny los mi zesłał miłego człowieka, dosłownie i w przenośni na drodze życia.

KONIEC
Mam nadzieję, że moje historie się spodobały i nie zanudziliście się na śmierć. Chętnie poczytam o Waszych. Dajcie znać w komentarzach jak leci! 
S.

Bonus dla tych co przeczytali lub po prostu zjechali na dół :D 






PS Jeszcze więcej zdjęć na moim insta, obczajcie boczną kolumnę ;)






Miłego dni, nocy, czy kiedy tam to czytacie 💋

13:33

Jak szybko nauczyć się języka?

Jak szybko nauczyć się języka?

Jestem przekonany, że to pytanie zadaje sobie codziennie przynajmniej kilkanaście milionów ludzi na całym świecie. Prawda jest taka, że królową nauk nie jest matematyka, a wszystkie języki! Matma to liczby, a liczby nie mają znaczenia bez słów. Bez znajomości choćby jednego, oprócz tego, którego bądź co bądź nie mieliście wyboru i musieliście się nauczyć, raczej trudno znaleźć dobrą pracę. Raczej, bo wszystko może się zdarzyć, ale bądźmy choć na chwilę realistami. I od razu mówię, nie! Nauka w szkole zdecydowanie Wam nie wystarczy! Zdecydowanie nie wystarczą Wam też korepetycje. Najważniejsze w tym wszystkim są


1. Chęci i zaangażowanie
Właściwie każde podejmowane przez nas działanie, gdy zabraknie tych dwóch elementów, jest skazane na porażkę. Mało tego! Wystarczy, że nie będzie choćby jednego z nich. Bez chęci brak zaangażowania, bez zaangażowania, chęci szybko znikają. Dlatego, zanim podejmiesz decyzję o tym, że chcesz się uczyć, zastanów się dwa razy, czy masz wystarczająco chęci i czasu by być zaangażowanym. Mówię tu o sytuacji, gdy dopiero rozpoczynasz przygodę z językiem, bo jeśli trwa ona już dłuższy czas (czyli np. angielski, którego uczysz się od podstawówki) warto zaryzykować i nawet, nie będąc do końca przekonanym (ale troszeczkę tak!) dać szansę temu romansowi. Po prostu nie marnuj wtedy swojego cennego tempsu (or even your money), jeśli nic ma z tego nie wyjść. Jednak warto zawsze spróbować - zobacz czy po dwóch tygodniach nadal będziesz pałać do wybranego języka taką samą miłością - a jak to zrobić bez straty pieniędzy? Oh it's easy:


2. Korzystaj z aplikacji
Szczególnie przydatne są one w momencie, kiedy rozpoczynacie swoją przygodę. Później, trudno znaleźć w nich właściwą ścieżkę, mimo tego, że większość z nich oferuje na samym początku sprawdzian znajomości, mający określić Wasz poziom. Niestety, jak dla mnie są one średnio pomocne. Jednak! Zawsze można robić sobie powtórki z przeróżnych zagadnień, nawet z takich, których wydaję się Wam, że wiecie wszystko. To chyba właśnie największy błąd jaki można popełnić. Myśleć - ohh, ten etap już za mną! Nie! W przypadku nauki tego typu, nie ma czegoś takiego, jak koniec pewnego etapu. Trzeba ciągle do niego wracać, by nie zapomnieć. Poza tym to próżne sformułowanie ukrywa tylko przed nami kolejne tajemnice. Uwierzcie, ale trudno opanować cokolwiek w 100%. Zawsze będzie czaić się jakiś drobny niuans, który być może z czasem odkryjemy. Mogą nam pomóc w tym właśnie aplikacje. Przetestowałem ich mnóstwo, dlatego teraz przedstawię wam mój subiektywny ranking:
a) Duolingo - apka z zieloną sową, zdecydowanie najbardziej przypadła mi do gustu, nie tylko dlatego, że lubię sowy, ale jest po prostu INTUICYJNA, a to chyba jeden z ważniejszych elementów, wpływających na komfort użytkowania. Oprócz tego, iż jest ładniutka, naprawdę dobrze się używa! Ma wiele języków do wyboru, a co najważniejsze masz to wszystko w jednej aplikacji. Możesz uczyć się kilku języków na raz. Oczywiście posiada sporo kategorii (zarówno ze słownictwem, jak i gramatyką), które mają przeważnie 5 poziomów "znajomości". Nie musisz przebyć lekcji, by zdawać test z każdej kategorii. Masz taką możliwość od razu do wyboru, dzięki czemu jeśli czujesz się na siłach - śmiało, zalicz wszystko po kolei ;) Możesz popełnić maksymalnie trzy błędy, żeby wskoczyć na kolejny poziom. Duolingo pokazuje ci twoje "gorące dni", czyli ilość dni z rzędu, w których osiągnąłeś swój zaplanowanym cel. Możesz wybrać: Swobodny 10 pkt/dzień, Normalny 20pkt/dzień, Znaczny 30pkt/dzień oraz Szalony 50pkt dzień. Punkty zdobywasz właśnie za wypełnianie lekcji, sprawdziany oraz opcję, z której korzystam najczęściej, czyli "sztanga", w której nie wiesz na co trafisz. Aplikacja losuje ci zestaw pytań - takich, gdzie musisz coś przetłumaczyć zarówno w jedną jak i drugą stronę, napisać ze słuchu, ułożyć z rozsypanki, poprawnie powiedzieć i jeszcze kilka innych. To naprawdę ciekawa opcja, bo nigdy nie wiesz na co trafisz, nie masz limitu żyć, po prostu musisz wykonać wszystko poprawnie. Dopiero wtedy zaliczysz "sztangę". Aplikacja ma jeszcze kilka rzeczy do odkrycia, także gorąco polecam ją pobrać i przekonać się na własnej skórze, że Zielona Sówka to klasa sama w sobie, a co najważniejsze do przyjemnego działania nie potrzebna Wam wersja premium. Apka dostępna zarówno w App Store jak i Google Play.


 

b) Busuu - tutaj już nie będę się tak rozpisywał :D. Korzystałem z niej na samym początku, także sentyment pozostał. Nie jest ona tak fajna jak Duolingo, ale nie mówię, że nie przypadnie Wam do gustu. Oczywiście działa podobnie jak wspomniana aplikacja. Ma różne kategorie, dostosowane do zaawansowania użytkownika. Niestety dużo opcji jest premium. Mimo to polecam ją przetestować. Apka dostępna w App Store i Google Play.




c) Memrise - to kolejna aplikacja podobna do wcześniej już wymienionych. Stara się jednak być czymś więcej niż tylko czystą "nauką". Poprzez wypełnianie lekcji, hodujemy własnego stworka. Im więcej będziemy ćwiczyć, to tym szybciej nasz stworek ewoluuje. Niestety, jak dla mnie jest za mało intuicyjna. Panuje w niej jakiś chaos, którego nie potrafię do końca zrozumieć. Jeśli jednak Wam się to uda, na pewno będziecie zadowoleni, że możecie pielęgnować własne zwierzątko.

Apka dostępna w App Store i Google Play




c) Grammar Test - co tu dużo mówić, to po prostu zbiór testów o różnej trudności. Na początku wybierasz, czy masz ochotę być dzisiaj bardziej zaawansowanym, czy może początkującym. Następnie możesz wybrać konkretny temat "sprawdzianu" lub zdecydować się na jeden z 45 testów niespodzianek (w obu kategoriach łącznie jest ich 90). Każdy z nich ma 50 pytań typu abcd. Za każdy, odpowiednio do ilości prawidłowych odpowiedzi dostaniesz gwiazdki. Aplikacja jest darmowa, jedynie co jakiś czas pojawia się reklama. Polecam, jeśli chcecie się przetestować ;)

Apka dostępna w App Store i Google Play




3. Ucz się gdziekolwiek jesteś
Właśnie tam uznałem, że hej! Pora coś zmienić! Chcę umieć angielski na C2! Choć do tego jeszcze długa droga, moje umiejętności zdecydowanie się rozwinęły, ale o historii osobistej mła (podkradłem ten wdzięczny wyraz od najlepszej influencerki na całym Instagramie - katiczikss - gorąco do niej zapraszam!) opowiem później. Teraz skupmy się na tym, czym w ogóle jest metoda, chyba mogę powiedzieć, że autorska, bo nigdy wcześniej o niej żem nie słyszał (przepraszam, za takie mało profesjonalne słownictwo, ale udziela mi się wspomniana wcześniej Instagramerka) A więc... Załóżmy, że sprzątasz łazienkę, nie przykuwasz do końca uwagi co dokładnie robisz, bo to rutyna. A gdybyś zaczął się zastanawiać i na dodatek myślałbyś o tym w języku, którego chcesz się nauczyć? Oczywiście, z początku nie wiesz jak np. zwie się kran. I właśnie tutaj dochodzimy do sedna! Sprawdzasz jak nazywa się interesująca cię czynność, zwrot lub cokolwiek sobie zażyczysz. Uwierzcie, ale nie ma nic lepszego niż nauka tego, co cię zaciekawi, a nie tego co narzuca ci podręcznik lub nauczyciel. A gdzie najlepiej "sprawdzać"? Pokochałem stronę Context Reverso, gdyż nie pokazuje ona jedynie słownikowe tłumaczenia, ale po wpisaniu interesującego wyrazu lub zwrotu, zobaczycie od razu zastosowanie go w zdaniu i będziecie wiedzieć, które tłumaczenie jest absolutnie zgodne z tym czego rzeczywiście chcieliście się dowiedzieć. Wspomniana wcześniej strona, ma też aplikacje na telefony, dzięki czemu możecie mieć ją gdziekolwiek jesteście. Co oprócz niej? Zwykły tłumacz również da radę, jednego polecałbym go szczególnie w przypadku języka angielskiego, który naprawdę tam poprawili, ale nie do tego stopnia, żeby tłumaczyć całe prace ;) Googlowy "słownik" ma bowiem problem z czasami i nie zawsze wie, którego użyć, więc jeśli (ola Boga!) zdecydujecie się tłumaczyć tam całą swoją pracę, lepiej sprawdźcie, czy nie urodziliście się zanim wasza mama nauczyła się jeść ;P. Inne słowniki, które polecam: Diki, Pons.

4. Oswajaj się z językiem na co dzień

Zdaje sobie sprawę, że nie jest to proste ze względu na to, że większość z nas żyje w Polsce (PS jeśli jesteś w innym kraju dłuższy czas, koniecznie daj znać, czy było ci trudno się przestawić na drugi język ;) ) i nie ma możliwości stałego kontaktu z osobami obcojęzycznymi, zresztą na samym początku nauki, gdyby ktoś nie znał polskiego, z jakąkolwiek rozmową mogłoby być raczej trudno. Dlatego ten punkt kieruje do osób, które mają już podstawy języka za sobą. Zanim jednak, mam też kilka słów dla początkujących - NIE OGLĄDAJCIE SERIALI I FILMÓW Z LEKTOREM. Czy czytanie po polsku jest aż tak męczące? Dzięki niemu, będziecie mogli oswajać się z akcentem, ale też wyłapywać niektóre słowa, które być może was zaciekawią i mimo tłumaczenia, postanowicie je sprawdzić oraz się ich nauczyć. A teraz do tych trochę bardziej zaawansowanych. Nie bójcie się robić kroków na przód i zacznijcie oglądać seriale w wybranym języku. Ja preferuję jednak oglądanie (w moim przypadku) z angielskimi napisami, by wyłapywać też te trudniejsze słowa. ALE! Od czasu do czasu zbaczam też nieco z tekstu i staram się oprzeć jedynie na słuchu ;) A tutaj macie seriale,  które są godne polecenia - nie tylko do nauki, ale również rozrywki - nauka ma przecież bawić! (lista jest oparta nie tylko na moim zdaniu, ale również innych użytkowników Internetu ;D):
Angielski:
1. Fuller House (3,za moment 4 sezony) - serial opowiada o zwariowanej rodzince, gdzie pojawiają się typowo rodzinne problemy. Jest lekki i przyjemny w oglądaniu, a kwestie wypowiadane są raczej po woli.
Zwiastun    Filmweb 
2. Skins (Kumple) (7 sezonów) - serial porusza w każdym odcinku inny problem, innego bohatera, dzięki czemu może trafić do każdego z nas. Jest podobny do Skam.
                                                                      Filmweb

3. Friends  (10 sezonów) - chyba nikomu nie trzeba ich przedstawiać, znany już na całym serial, nie bez powodu stał się wręcz ikoniczny. Jestem pewien, że będziesz się z nim nie tylko sukcesywnie uczył, ale również świetnie bawił.



4. One day at a time (2 sezony) - Kiedy nikt nie chcę powiedzieć ci, że się mylisz, pamiętaj - zawsze masz rodzinę ;) Serial równie przyjemny niż Fuller House, jednak sama historia nie do końca mnie porwała, za to wiele razy rozbawiła! Mimo to i tak polecam, jeśli chodzi o przyjemną naukę.

Oprócz tego warto również oglądać animacje! Zarówno filmy pełnometrażowe np. Gdzie jest Nemo?, jak i kreskówki, a także disneyowskie seriale np. Jessie. Oczywiście, jeśli ktoś lubi taki styl i nadal z niego nie wyrósł ;) A gdy sami próbujecie znaleźć coś dla siebie zwrócicie uwagę, czy w interesującej Was pozycji nie będzie zbyt wiele slangu, jak w Orange is the new black, czy specjalistycznego słownictwa jak w House of Cards, czy The Crown.
Jeśli masz godny polecenia serial, z których wydaje się Ci, że można dużo wynieść, koniecznie zostaw komentarz. Język nie ma znaczenia, może być nawet chiński!

5. Przestaw swój Internet
Prawdopodobnie najwięcej czasu wolnego w ciągu dnia spędzasz na portalach społecznościowych lub poszukując czegoś w Google'u. Założę się, że wszędzie masz ustawiony język polski, ale nie ma się czemu dziwić - Z Polski jestem, polski lubię. Warto jednak zmienić go na ten język, któremu chcemy się oddać. Może to nie będzie nic spektakularnego, lecz pozwoli (znów) na oswajanie się. Oprócz tego to bardzo ciekawe doświadczenie. Nieraz może komplikować życie, szczególnie mam tu na myśli zmianę w Google'u np. wyszukując frazę "kot" na pierwszym miejscu znajdziesz angielską Wikipedię. Właściwie o to nam chodziło, ale czasami, gdy potrzebujmy dowiedzieć się o czymś bardziej skomplikowanym niż zwierzak domowy, wolelibyśmy nasz rodzimy polski. Na szczęście nietrudno to zmienić, wystarczy po wpisaniu czegokolwiek w wyszukiwarkę dodać pl. W innych aplikacjach taka zmiana będzie się wiązać raczej jedynie z przetłumaczeniem interfejsu ;)

6. Komunikuj się

Przyznaję, że (JESZCZE) nie skorzystałem z tej możliwości, ale słyszałem od przyjaciela, że to naprawdę coś wartego uwagi. Mam tu na myśli Postcrossing (kliknij). Jeśli o nim nie słyszeliście, "program" ten polega na wysyłaniu pocztówek ludziom na całym świecie. Nie pozostajesz stratny bo i ty otrzymujesz od kogoś taką niezwykła wiadomość. Cały fun oraz nauka polega na tym, że musisz co nie co na tej pocztówce zostawić. Przeważnie ludzie opisują pogodę oraz to co danego dnia robili. Preferowanym językiem jest angielski, ale jeśli trafisz na kogoś z Hiszpanii i napiszesz mu coś po hiszpańsku, raczej nie powinien się obrazić (zresztą przy każdym użytkowniku są wypisane języki, którymi włada ;) ) Jeśli będziesz chciał z kimś nawiązać dalszy kontakt - również masz taką możliwość, właśnie za pośrednictwem swojego konta, gdzie widzisz wszystkich odbiorców oraz nadawców. Założenie konta jest darmowe, płacisz tylko za wysyłanie pocztówek, czyli tak naprawdę znaczki. Myślę, że to naprawdę ciekawa opcja poznania nowych ludzi, a kto wie, może nawiązania znajomości. Sam zamierzam do niej szybciutko dołączyć. A, gdy będzie Ci mało przygód to w internecie bez problemu znajdziesz strony oferujące możliwość popisania z kimś, z zagranicy, jak chociażby Pen-Pal Gate (kliknij). Możliwości jest naprawdę wiele - trzeba jedynie zebrać w sobie odwagę oraz wszystko inne co potrzebujecie, by działać.

7. Bądź dociekliwy i systematyczny

Nie dawaj za wygraną  - zawsze szukaj odpowiedniego słówka, sprawdzaj w różnych źródłach, czy to, które zobaczyłeś jako pierwsze jest aby na pewno poprawne. Myśl o niedawno poznanych wyrazach, staraj je sobie w ciągu dnia przypominać. Przynajmniej raz w tygodniu poruszaj zagadnienia gramatyczne, czytaj i wgłębiaj się w temat ile wlezie. Spraw, byś nie traktował nauki jako czegoś złego. Pomyśl, jak może ci się to przydać w niedalekiej przyszłości ;)
Strony do gramatyki angielskiej, które polecam:
Szlifuj swój angielski! (kliknij)
Angielski w pigułce
Ingless
GettinEnglish 
Langloo

ᴍʏsᴛᴏʀʏᴍʏsᴛᴏʀʏᴍʏsᴛᴏʀʏᴍʏsᴛᴏʀʏᴍʏsᴛᴏʀʏᴍʏsᴛᴏʀʏᴍʏsᴛᴏʀʏᴍʏsᴛᴏʀʏᴍʏsᴛᴏʀʏᴍʏsᴛᴏʀʏᴍʏsᴛᴏʀʏ
Jak już w pewnym punkcie wspomniałem, moim największym marzeniem związanym z porozumiewaniem się jest osiągnięcie angielskiego na poziomie C2. Choć wydaje mi się to teraz mało prawdopodobne, liczę, że kiedyś, kiedyś się uda. Przynajmniej jestem na dobrej drodze, ponieważ od ponad pół roku, korzystam z większości wymienionych przeze mnie "metod" i uwierzcie - to naprawdę działa. Czuję się o wiele pewniej, niż kiedyś, znam dużo więcej słów. 
A wszystko zaczęło się od chodnika... Idąc ze szkoły, pomyślałem - kurde jak był chodnik po angielsku. "Pavement" zapoczątkował lawinę innych słów oraz czynów. Zapisałem się na indywidualne lekcje angielskiego, których nawet nie będę porównywał do grupowych, bo jest to niebo, a ziemia. Mam wspaniałą panią, choć zapewne dla tych mniej wytrwałych, wydawałaby się, nie surowa, bo przemiło się z nią uczy, lecz wymagająca. Co lekcje dostaje do napisania pracę, na dość porządny temat. Zawsze wychodzi mi około jedna strona w Wordzie, czasami nawet więcej. Takie pisanie to wspaniała okazja do powrotu, do niektórych zagadnień, czy nauki zupełnie nowych. Zawsze śmiejemy się, że powinienem założyć bloga z takimi pracami. Minusem jest to, że niestety nie zawsze w roku szkolnym mam czas na pisanie takich epopei. Chciałbym, a nie mogę, ponieważ wzywają inne obowiązki. Także jeśli wahacie się pomiędzy zajęciami grupowymi, a indywidualnymi zdecydowanie wybierzcie te drugie, ponieważ nie macie możliwości uniknąć odpowiedzi na pytania, czy zrobienia jakiegoś zadania ;)
Pamiętam, jak któregoś wakacyjnego dnia, kiedy miałem może z 10, 11 lat, siostra spytała mnie o totalne podstawy z angielskiego, a ja pomyliłem Present Simple z to be i jeszcze z Continuousem XD Już wtedy zdałem sobie sprawę, że najwyższy czas na zmiany. Właśnie taki przełomowy moment potrzebny jest we wszystkim. To zdecydowanie najlepsze co może ci się przytrafić. Gdy sam zdasz sobie sprawę - chyba nie za dobrze ze mną ;D
Chętnie posłucham waszych historii w komentarzach! Korzystajcie z wakacji, nie tylko na imprezowanie, ale również na przyjemne wkuwanie, bo rok szkolny za pasem hahaha.




S.
Copyright © 2016 Takie tam , Blogger